Opisy wypraw

Sprawozdanie z wyjazdu na Jurę 11.04 – 13.04 2014 r.

Natalia Gmitrzuk.

Ośmielę się w imieniu całego Klubu nazwać ten wyjazd rozpoczęciem sezonu 2014. Ten kto nie był niech żałuje :)

Było nas w prawdzie sześć osób, ale najważniejsze, że ruszyliśmy… pod ziemię i pod chmury. W sumie nie wszyscy ruszyli pod ziemię, ale po kolei…

 

Z Warszawy wyjechaliśmy z Darkiem. Karol, Mariusz i ja jechaliśmy jednym samochodem. Druga grupa to Piotr i jego dwunastoletni syn Janek. Spotkaliśmy się jednak dopiero na jednej ze stacji benzynowej niedaleko punktu docelowego. Piotr dotarł tam jeszcze za dnia i zrobił wstępne rozeznanie terenu.

Podróż minęła szybko, na wspomnieniach wypraw. Alpy, Karpaty Zachodnie – jadąc na nasze małe, kochane skałki, zwiedzałam malownicze krajobrazy oczyma chłopaków.

Do Ryczowa dojechaliśmy późnym wieczorem. Szybka organizacja, trochę badyli i ognisko ociepliło mroźną noc. Mimo późnej pory trudno nam było rozejść się do namiotów, ale w końcu trzeba było się przespać.

Śmieszna rzecz wydarzyła się w nocy :) Zasypiałam sobie właśnie, gdy nagle Mariuszowi włączyło się chrapanie. Nie było ono jakoś wyjątkowo głośne (skoro zasypiałam), ale za ścianami mojego domku odzywał się puszczyk. Co chrapnięcie kolegi, puszczyk odpowiadał pohukiwaniem. Mariusz i puszczyk porozumiewali się między sobą przez kilka dobrych minut, a najśmieszniejsze było to, że puszczyk z ciekawości przyleciał gdzieś bardzo blisko, ale dialog niestety zamilkł. Mariusz przewrócił się bowiem na drugi bok i zasnął snem niemowlaka.

Poranne ciepło wyciągnęło wszystkich ze śpiworów. Było cudownie. Obok nas kwitły tarniny, niedaleko wyrastały białe ostańce, czekające na kolejnych zdobywców, cóż więcej pisać…

Po śniadaniu wyruszyliśmy. Pierwsze czekały nas Straszykowe Skały.Tam łatwo nie było. Stanowisko założył Darek, ale po jego śladach nikomu się wejść nie udało. Musieliśmy wszyscy wchodzić szczeliną i biec po ścianie. To było moje pierwsze wahadło – duma mnie rozpierała. Wchodziliśmy i schodziliśmy w jeszcze kilku miejscach, ale w końcu powiało nudą.

Dzień był wyjątkowo słoneczny, więc i widoki były cudne…. Szczyty ostańców chłopakom jednak nie wystarczyły. Na jednej z węglanowych skał stał dziwny betonowy „obelisk”. Ciekawość moich towarzyszy nie zna miary :) Najpierw Piotr, a później Karol – musieli sprawdzić jak świat wygląda z tego nietypowego wierzchołka. W sumie nie powinnam się dziwić, bo mam do czynienia z profesjonalnymi zdobywcami szczytów i podziemi :) Po dłuższym szukaniu jakiejś zaczepki postanowiliśmy poszukać zejść pod ziemię. Udało się jeszcze przed zmierzchem, więc postanowiliśmy wrócić do obozowiska na obiad, a wieczorem zejść do jaskini.

Na zdobycie czekała Jaskinia w Straszykowej Górze. Tu dopełnić opisów należy z pióra jednego z członków wyprawy w głąb ziemi, bo rodzynek w otchłań zejść nie chciała i z księżycem na romans w lesie się ostała :)

Zapomniałam czołówki i kasku, więc stanęłam na straży przed wejściem do jaskini, ale jak teraz oglądam zdjęcia, to oddycham z ulgą, że tam z nimi nie poszłam :)

Po jakiejś godzinie, z jaskini najpierw wyszli Janek i Piotr. Janek, bardzo dumny z siebie i z taty, nie mógł się nacieszyć z tej wyprawy. Gdy jeszcze Piotr wspominał o zdobywaniu innych jaskiń, Janek wyściskał go z wielkim uwielbieniem. Niedługo później przyszła reszta ekipy i zaczęliśmy wracać na „kwatery”.

Chłopaki byli bardzo podekscytowani tym zejściem, ale niemiłosiernie zmęczeni, co było ewidentnie widoczne przy ognisku. Rozmowa w ogóle się nie kleiła. Nie siedzieliśmy długo, bo i przymrozek dawał we znaki. Każdy zapakował się w śpiwór i chyba nawet nikt nie chrapał…

Rankiem, gdy wyszłam z namiotu, Darek gotował już wodę. Podłączyłam się pod śniadanie, a następnie (gdy reszta ekipy jeszcze smacznie spała), zrobiliśmy pieszy wypad do Ryczowa. Próbowaliśmy znaleźć ruiny średniowiecznej strażnicy wybudowanej na jednym z tamtejszych ostańców, ale znaleźliśmy tylko pomnik upamiętniający ofiary II wojny światowej. Z tego co piszą przewodniki, to dużo się tam działo.

Po powrocie zastaliśmy pakującego się do drogi Piotra. Wraz z Jankiem chcieli jeszcze zaliczyć jakiś zamek. Hmmm… nas czeka to samo…., ale przed wyjazdem wskoczyliśmy jeszcze na skałki i w sumie, dzięki dużej determinacji Karola, zaliczyliśmy bardzo ciekawą szczelinę, którą jako jedyny uparł się zdobyć. Pomimo zmęczenia jego entuzjazm udzielił się wszystkim po kolei, bo rzeczywiście miejsce było świetne. Wchodziło się tam na tzw. rozpórkę, więc całkiem inaczej niż na standardowych ściankach.

Oprócz strażnicy, którą Darek znalazł w drodze powrotnej, było to ostatnie miejsce, przed deszczem, który jak kurtyna zakończył nasz kolejny pobyt na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

Było super, tylko szkoda, że tak krótko.