Opisy wypraw

Wielka Studnia Szpatowców - 10.08.2007 r.

Dariusz Kujawski.

Wyjazd rozpoczął się pechowo. Czworo członków „wyprawy” zrezygnowało w ostatniej chwili, a Leszek ( nasz kret numer jeden ) w nocy przed wyjazdem pracował i wpadł mu do oka opiłek metalu. Zamiast ruszać w drogę trzeba było odwiedzić trzy różne szpitale w trzech różnych miastach ( brak fachowców … )

 

Na parking w Podlesicach przyjechaliśmy około godziny 21. Wyrzuciliśmy z samochodu cały sprzęt, a przede wszystkim jedzenie. Każdy z nas był już niemiłosiernie głodny. Zaraz zamigotało bladym światłem ognisko, pojawiły się puszki z gulaszem i parówki. Ktoś podrzucił jakiś pokrojony chleb, dwie łyżki na siedem osób i byliśmy już szczęśliwi.

 

Była już zupełna ciemność, kiedy ruszyliśmy w kierunku jaskini Studni Szpatowców. Oczywiście ten kierunek znał tylko Piotr i Leszek z poprzednich wyjazdów w te regiony. Reszta jak świetliki, z latarkami czołowymi na głowach ruszyła za nimi. Szliśmy gęsiego skrajem lasu szukając lądowiska dla helikopterów, a później wejścia do jaskini. Było zimno i mokro. Trawa wycierała o nas świeże krople deszczu, a krzewy i chaszcze oblepiały brudem starych pajęczyn, i zeschniętych liści. Nasze spodnie przemakały, a jaskini jak nie było, tak ukrywała się przed nami w czarnym lesie. W końcu krótkie wołanie i oczywiście Piotr znalazł wejście.

 

 

Jest to skrajnie niebezpieczna jaskinia dla słabo obeznanych z technikami linowymi. Miało tu ostatnio miejsce aż pięć wypadków śmiertelnych. Do jej wnętrza prowadzi obszerna pochylnia o kamienisto-piaszczytym podłożu. Na głębokości 17 m obrywa się dwoma pionowymi otworami do przewieszonej, 19-metrowej studni. „W obszernym korytarzu pochylni czujemy się wręcz jak na rozbiegu skoczni narciarskiej. Drobny poślizg bez zabezpieczenia ze strony poręczówki skończyć się musi nieuchronnym oddaniem skoku do studni.„

 

Linę mocujemy do drzewa i kolejno zjeżdżamy kilka metrów na płaską półkę. Obok nas, na wprost wlotu do jaskini wielki głaz, a na nim zbity z sosnowych gałęzi krzyż.

 

Mijamy go kolejno z dziwnym uczuciem… z powagą wyobraźni tego, co tu się stało. Tu kończą się żarty i wygłupy. Nieomal czujemy ducha czegoś niebezpiecznego i mrocznego.

 

Robimy przewieszkę mocując linę w uchwycie tuż nad głazem z krzyżem i uwalniamy linę z drzewa. Leszek ma asekurować zejście. Aby lina zwisała najbliżej nas zaczepia ją o głaz i przytrzymuje jak najniżej. Darek wpina się przyrządami do liny tuż pod głazem. Tak zabezpieczony, trochę stojąc, trochę zwisając wczepia linę w ósemkę każdego zjeżdżającego. Kolejno w ciemnościach znikają światełka latarek. Pierwszy zjechał Piotr później Baśka, Misiek i Mariusz…

 

Mariusz pierwszy raz zjeżdża do jaskini. Lina wpięta w ósemkę, chwila niepewności, odchylenie ciała do tyłu dla sprawdzenia zaczepu – trzyma. Powoli schodzi po pochyłości oddalając się od nas. Już nie było go widać, ale cały czas słychać jego pomrukiwania. Po chwili niepewny głos – to znaczy, że jest przy pierwszym uskoku. Piotr z dołu tłumaczy jak zejść, ale po chwili lina szarpnęła niebezpiecznie. Coś w dole uderzyło i w ciemność poszybowało światło. Nieprzyjemny zgrzyt skały i latarka rozbija się. Cisza i ciemność w dole przeraża.

 

Nic mi nie jest - słyszymy głos Mariusza tuż pod pierwszym uskokiem – kask mi spadł. (Ręce opadają, miał niezapięty kask.) Dalej jedzie oświetlany jedynie mdłym światłem z dołu.

 

Na dole nie siedzimy długo. Jest zimno. Robimy pamiątkowe zdjęcie z serii „tu byliśmy”. 

 

Jeszcze chwilę podziwiamy skalne nacieki oplatające się w ścianach, migocące wilgocią w odblaskach naszych świateł

 

i ruszamy do góry. Pierwszy jak zwykle wchodzi Piotr. Mocuje na sobie uprząż, sprzęt do liny i w górę. Metal rączki z zaciskiem (Poignee) przyjemnie zgrzyta na linie. Podciągnięcie, jedno, drugie i już coraz wyżej. Kolejne i kolejne, Piotr znika za nawisem skalnym. 

 

- Uwaga kamienie – słyszymy z góry. Przywieramy jak najbliżej ścian. Słyszymy chrobot nad głowami i w dół posypały się małe kamienie. Zatańczyły nad naszymi głowami i posypały się tępym dźwiękiem pod nasze nogi. Wśród tej muzyki jak fałszywa nutka głuchy odgłos spadającego kamienia. Spojrzeliśmy po sobie. Nic nikomu się nie stało, to tylko plecak. Jeszcze kilkakrotnie przywieramy do skały na dźwięk spadających kamieni. Każdy, kto wchodzi zostawia za sobą spadające okruchy skalne.

 

Sprzętu do wchodzenia mamy tyle, aby weszły dwie osoby jedna po drugiej. Niestety, gdy wchodzi więcej osób, trzeba często spuszczać sprzęt na dół dla pozostałych. Jako czwarty wchodzi Darek a na dole zostaje tylko Baśka i Leszek. Będąc już na górze, Darek zdejmuje swój sprzęt do wchodzenia, łączy razem wszystkie elementy, mocuje do częściowo wyciągniętej liny i rzuca w dół. Przez chwilę metal ciągnie za sobą linę po pochyłej powierzchni, ale zaraz zatrzymuje się. Szarpnięcie liny, góra, dół i nic. Czuć luz na linie, sprzęt zatrzymał się gdzieś blisko. Darek wciąga linę i jeszcze raz rzuca, wydaje się, że tym razem sprzęt pociągnął linę na samo dno. Niestety, na dole Leszek czeka na linę i nie widzi jej. Znowu wyciągnięcie liny i kolejny rzut. Nic, lina zatrzymuje się jakby miała już dość wciągania.

 

Darek zapina uprząż, wpina się ósemką do liny i zjeżdża kilka metrów w dół do pierwszego uskoku. Przeciąga linę za plecami, oplata wokół lewej nogi i zapiera się. Kolejny raz wciąga linę, przyrządy do wchodzenia już się poplątały. Jeszcze chwila, rozplątuje sprzęt. Kolejny zamach i lina szybuje w słabo rozświetloną przestrzeń dokładnie do otworu kilka metrów niżej pod przeciwległą ścianą. Uśmiech na twarzy Darka – nareszcie. Lina zsunęła się w dół i po chwili na złość wszystkim zatrzymała się. Leszek na dole cały czas czeka i nic. Lina znowu gdzieś zniknęła.

 

Trzeba wyciągać. Darek już poirytowany tą całą sytuacją wyciąga kolejny raz linę. Zwija ją w pętle i … lina stoi. Coś trzyma w dole. Delikatne szarpnięcie Darka nic nie daje. Trochę w dół, potrząsnął liną i do góry. Nic, lina trzyma. Znowu w dół, szarpnięcie, potrząśnięcie i do góry. Nie, lina trzyma, zaczepiła się gdzieś na dobre i nie zamierza puścić. Zimny pot zalewa oczy Darka, z wysiłku to czy ze zdenerwowania, para oddechu zamazuje okulary. Trzeba zejść niżej.

 

Rozwija linę ze swojej nogi i zjeżdża z pierwszego uskoku. Niestety aby wejść będzie potrzebował już sprzętu do wchodzenia, który wisi gdzieś tam… Gdzieś tam okazuje się „drugim” otworem. Rzucając sprzęt, tak mocno rzucił, że lina przeleciała nad otworem, którym schodzili na dno jaskini i wpadał do drugiego. Tym też można zejść i wejść, ale… cały sprzęt zaczepił się o stalowy haczyk wbity tuż za załamaniem skalnym. Żadne szarpnięcia i manipulowanie liną z góry nie miało szans. Trzeba było zejść aż tu, aby odczepić linę.

 

Jako przedostatnia zaczęła wchodzić Baśka. Z góry, nie było słychać kiedy zaczęła, tylko lina się napięła. Szarpnęła raz, drugi i naprężyła się. Po chwili, gdzieś z ciemnej otchłani można było usłyszeć delikatne zgrzytanie przyrządów zaciskowych. Powolne i miarowe zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt. Chwila przerwy na odpoczynek i znowu zgrzyt, zgrzyt. Kolejna przerwa. Cisza przedłużała się, Darek i inni zniecierpliwieni wołają w dół. Piotr tłumaczy jak przecisnął przyrządy nad skalna półką. Słychać jakieś odgłosy wysiłku a lina szarpnęła się kilka razy. Nie było już słychać przyjemnego zgrzytania, co wskazywałoby, że Baśka wspina się do góry. Piotr jeszcze raz tłumaczy jak przecisnąć sprzęt nad skałą.

 

Tu trzeba trochę wysiłku. Trzeba odchylić się do tyłu i w tej pozycji, opierając nogami o ścianę tak, aby lina odsunęła się od skały, przecisnąć rączkę zaciskową nad jej ostrą krawędzią. Najgorsze jest to, że w tym uskoku nie można podeprzeć się nogami. Z prostej przyczyny… nogi nie dosięgają ściany. Trzeba wpełznąć pomagając sobie rękoma i tułowiem jak najwyżej i dopiero próbować się odchylić. Oczywiście nie można zapomnieć, że spięci jesteśmy przyrządami i wszystkie ruchy są ograniczone. Strzemiono na nodze blokuje i najlepiej byłoby je wypiąć, aby swobodnie poruszać nogami. Lina ciągnie w dół, ale jak będzie luźna nie przesunie się Croll na piersiach. Najlepiej jest mieć tyle siły aby jedną ręką ( tą wolną ) odepchnąć się od skały i jednocześnie podciągnąć się, a drugą przesunąć sprzęt za krawędź skały. Nie wiem czy to ktoś potrafi…

 

Lina znowu szarpnęła kilka razy i znieruchomiała. Cisza przedłużała się. W końcu można było usłyszeć zniechęcony i wyczerpany głos – Nie dam rady, sprzęt się zablokował. Znowu cisza. Lina szarpnęła jeszcze kilka razy – koniec, nie dam rady.

 

Piotr tłumaczy po raz kolejny, co Baśka musi zrobić, aby się wydostać, ale odpowiedzią były tylko szarpnięcia liny i głuche westchnienia. Próbuje wpiąć się w linę, aby zjechać na dół i zobaczyć co się stało, ale nie daje rady. Lina jest zbyt napięta, aby zacisnąć ją na ósemce, wciągnąć jej też nie można. Gdzieś pod uskokiem zablokowała ją Baśka. Ani w jedną, ani w druga stronę lina jest nie do ruszenia. Drugiej liny, którą można by było wykorzystać do zjazdu niestety nie mamy.

 

Jeszcze kilkakrotnie Baśka podejmuje próbę podejścia do góry i każda kończy się niepowodzeniem. Lina jest cały czas naprężona i nie daje się poruszyć. Po około półtorej godzinie pada decyzja wezwania GOPR. Baśka ma dosyć, jest krańcowo wyczerpana i obolała. Bez dodatkowej liny, nikt nie widzi szansy szybkiego jej wyciągnięcia. Piotr dzwoni.

 

Około godziny szóstej, Baśka z pomocą GOPR wychodzi z jaskini a za nią zupełnie przemarznięty Leszek. On cały czas, marzł na dole w swej cierpliwości czekając na wyjście Baśki. Wszyscy są na zewnętrz i nawet nie zauważyliśmy, że jest widno. Nowy wstał dzień. Wracamy do domu. Nikomu nic się nie stało.