Opisy wypraw

Znowu na Jurę WAR

Dariusz Kujawski.

 

Zdjęcia z wyprawy dostępne w galerii

(fragmenty)

Znowu na Jurę. Już nie mogłem się doczekać wyjazdu. Po raz kolejny mieliśmy odwiedzić jaskinię Koralową, a później rezerwat Węże i tamtejsze jaskinie. Chętnych było z piętnaście osób, więc pojechaliśmy kilkoma samochodami. Przez całą drogę nie myślałem o niczym innym tylko o Koralowej. Byłem już w niej trzy, może cztery razy, ale zawsze przyciągała jak magnes. Wejście do niej to łatwizna, ale tym razem chciałem pójść korytarzem War. Za każdym razem, gdy byłem w tej jaskini, patrzyłem w jego kierunku, mówiąc do siebie, że kiedyś go zdobędę. Kusił jak cholera. I nadarzyła się okazja, chociaż jak zwykle poszedłem na żywioł i nic o nim nie poczytałem. Pojęcia nie miałem, jak się tam wdrapać, oraz co jest dalej.


Tuż za Olsztynem, na umówionej polanie czekał już Piotr ze swoją ekipą. Przebraliśmy się i od razu ruszyliśmy znaną nam drogą, przez las w kierunku Koralowej. Było już zupełnie ciemno, kiedy tam dotarliśmy. Sprawnie założyłem stanowisko i wszyscy zjechali pod ziemię. Nie interesowało mnie nic innego, jak tylko War. Piotr poprowadził część grupy i poszedł w górę jaskini, a ja zostałem z Adamem w Sali Gotyckiej. Podszedłem do pionowej ściany gdzie znajdowało się wejście do wymarzonego korytarza. Skała była mokra i oblepiona gliną. W myślach próbowałam wdrapać się do góry, planowałem każdy ruch.
- Adam, daj linę – powiedziałem w końcu.
- Kurna, zapomniałem o niej.
Myślałem, że szlak mnie trafi. Przyjechałem tu w zasadzie tylko po to, żeby zdobyć War. Targałem na dół to całe żelastwo, a on nie wziął liny.
- Przecież mówiłem ci, żebyś ją zabrał ze sobą – wysyczałem ze złością.
- Jak będzie trzeba to pójdę po nią.
Moje milczenie było wymowne i Adam ruszył do wyjścia. Miałem dużo czasu by przyjrzeć się skale. Zachodziłem ją z różnych stron i szukałem odpowiedniej drogi. W górze błyszczało kilka spitów, ale zupełnie nie miałem pojęcia, jakim sposobem się do nich dostać. Próbowałem chwycić niewielkie wybrzuszenie i podciągnąć się, ale ręce ześlizgiwały się po mokrej, gliniastej powierzchni.
W końcu przyszedł zdyszany Adam niosąc na plecach linę, a zaraz za nim Karol z Miśkiem. Posegregowałem sprzęt, obwiesiłem się nim i przymierzyłem do wejścia. Musiałem dostać się do stalowych oczek wbitych w ścianę. Byłem daleki od ryzykowania, ale brakowało mi koncepcji. Gdybym miał dłuższe ramiona o jakieś trzydzieści centymetrów, dosięgnąłbym pierwszego.
- Stań na moim kolanie – powiedział Misiek ustawiając się tyłem do skały.
Zaparł się w przysiadzie tworząc podpórkę ze swojej nogi. Nie wahałem się, wspiąłem i założyłem pierwsze stanowisko. Zdecydowałem się na kombinację techniki hakowej. Zrobiłem dwie pętle na linie tak, aby swobodnie zmieściła się w nich stopa i wszedłem jak po drabinie. Już mogłem dosięgnąć kolejnego haka. Związałem następne pętle w prowizoryczną drabinkę i zamocowałem w niego linę. Zapowiadała się długa i powolna wspinaczka. Metr wyżej zobaczyłem sterczące, metalowe oczko. Nie budziło mojego zaufania. Stare, zniszczone rdzą, wyglądało na chałupniczą robotę. Okazało się później, że większość z nich taka była. Bałem się, że nie utrzymają mojego ciężaru gdybym odpadł.
Kilka metrów wyżej odbiłem w prawą stronę i wsparłem się na złamanych stalagmitach. Tam ściana pochylała się i było już łatwiej, choć dopiero pokonałem połowę drogi. Spokojnie, bez większych utrudnień dotarłem wreszcie do wejścia w War. Założyłam stanowisko w stropie i odpiąłem się od liny. Wszedłem w niski korytarz i zatrzymałem się.
- Co tam masz? – pytał Adam.
- Tu są „glinoludki" – odpowiedziałem.
- Co takiego? – dopytywał.
Na niewielkiej skalnej półce stało mnóstwo, niewielkich, glinianych figurek. Niektóre z nich wyglądały jak ludzkie postaci, ale większość przypominała sterczące w górę, różnej wielkości fallusy. Cały las fallusów - niecodzienne widowisko.
Po krótkim odpoczynku poszedłem dalej. Najpierw na kolanach, chwilę później pełznąc, przeszedłem niskim korytarzem wgryzającym się w głąb jaskini. Zakręcał w prawą stronę i prowadził, aż do niewielkiej sali z głęboką studnią. Zaświeciłem dodatkową lampę i to, co zobaczyłem, urzekło mnie. Niskie ściany pokryte były wygładzonymi naciekami, przypominającymi spływający budyń. Mokra powierzchnia lśniła i błyszczała w świetle. Skierowałem lampę wyżej i zobaczyłem tworzące się na stropie stalaktyty. Setki igieł zwisało w dół na kilka, może kilkanaście centymetrów. To był cały las igieł.
Sześć metrów niżej zobaczyłem dno studni. Zejść tam można było tylko z zabezpieczeniem, ale już nie miałem siły na przeciąganie liny i zakładanie stanowiska. Wróciłem więc do Sali z „glinoludkami".
- Czy ktoś wchodzi tu na górę? – krzyknąłem.
- Ja mogę wejść – odpowiedział się z dna Sali Gotyckiej Karol.
- Wepnij się crollem i podchodź na samym sprzęcie - potrząsnąłem luźno zwisającą liną, w którą miał się wpiąć.
- I posprzątaj po mnie stanowiska szybciej będzie z powrotem.
Czekając na Karola ulepiłem z gliny swoją figurkę. Wyszła świetnie. Miała rączki, nóżki, nawet kask na małej główce. Ustawiłem ją pośród innych, ciesząc się, że powiększyłem armię dziwacznych ludków i że zostawiłem po sobie artystyczny ślad.
Karolowi siadło światło. Zdążył jedynie zobaczyć War i musiał uciekać z jaskini dopóki cokolwiek widział. Zjechał szybko na dół, a ja zostałem z robotą, bo zdejmując stanowiska, Karol nie likwidował pętli. Wszystkie musiałem odwiązać sam.
W drodze powrotnej pozbierałem jeszcze zostawiony sprzęt. Spakowałem wszystko w dwa wory i jak tragarz ruszyłem do wyjścia. Byłem zmęczony. Zabrakło mi już sił na podciąganie. Robiłem zaledwie kilka ruchów „małpą" i odpoczywałem, wsłuchując się w popiskiwania nietoperzy.
Na zewnątrz głośno było od rozmów i śmiechów. Przyjechała reszta ekipy i przygotowywała się do zejścia. A ja – byłem dumny, że zdobyłem War. Cel osiągnięty. Zasłużyłem na zimne piwko.