Opisy wypraw

Zakończenie sezonu letniego 2013 - okiem Natalii (grupa skałkowa)

Natalia Gmitrzuk.

…. jak po każdej nocy, słońce znowu wtoczyło się na nieboskłon, trochę zachmurzony ale nikogo to nie pozbawiło dobrego humoru. Zaczynał się nowy, pełen emocji dzień, bo po raz kolejny przed nami jaskinie, skałki i słodka adrenalina przygody. Podzieliliśmy się na dwie grupy – jaskiniową i skałkową.

 

Mam przyjemność opisać fragmenty życia adepta, skałkowego J. Do mojej grupy należeli: Adam i Jola, Darek, Rafał, Jerry i ja.

Zaczęło się niewinnie… J. Rozłożyliśmy liny i resztę sprzętu. Darek sprawnie założył stanowisko na szczycie Turni Kukuczki zdobytej drogą „Ringi Kursowe”, która dla mnie wydawała się czymś nie do przejścia. Na Adama spadła rola asekurującego, a reszta ekipy śledziła każdy krok Darka.

Pierwszy po Darku wspinał się Jerry. Zdobycie Turni poszło mu niesamowicie szybko, mimo braku specjalistycznego obuwia. Po Jerrym zgłosił się Rafał, który poradził sobie równie dobrze. Ja miałam lekkiego pietra pakując się w uprząż, ale jak się później okazało weszłam na górę, choć zajęło mi to dużo więcej czasu niż chłopakom. Adam wchodził jako ostatni ale zszedł również jako zdobywca 

Kolejna trasa znajdowała się także na Turni Kukuczki, ale była już nieco trudniejsza. W skali trudności oceniono ją na V. Nie ma ona konkretnej nazw, jednak Rafał nadał jednej z półek skalnych nazwę „konika polnego”. Dlaczego tak? … Przy zdobywaniu tej ścieżki Rafał przysiadł na owej półce właśnie jak konik polny, który szykował się do kolejnego, wielkiego skoku

…… poranne chmury rozgonił wiatr i skałki zaczęły bielić się w słońcu. Razem z Jolą przeniosłyśmy nasze siedzisko z cienia zdobytej Turni na słoneczną stronę mocy.

Skała: Zygzak była kolejną do zdobycia. Można było na nią wejść bez lin, od tyłu lub drogą "Ćwierćwiecze" o trudności V+. Tu już przy zakładaniu stanowiska były pewne problemy, ale „wespół w zespół” Darek z Jerrym poradzili sobie „bez dwóch zdań”. Niestety dla mnie i Rafała ta trasa okazała się zbyt trudna. W połowie drogi na szczyt wymiękliśmy. Ja, nawet w butach Darka, które sprawdziły się na poprzedniej ścieżce, nie dałam rady.

Po tej skałce, z którą chłopaki jeszcze się zmagali, ja już powoli wymiękłam. Jola postanowiła zanurzyć się w świat książki i poszła na pokoje, a Rafał dostarczył nam prowiant w płynie, ku pokrzepieniu serc.

Nasza grupa zaliczyła jeszcze jedną z Trzech Sióstr choć nie do końca, a później nastąpiła fuzja J bo przyszła reszta ekipy. Zdobywcy jaskini Księdza Borka zaliczyli jeszcze skałkę hmmm….? jakąś, a później wszyscy razem poszliśmy na kwatery i obiad.

Każdy miał w sobie wiele wrażeń i pozytywnej energii. Zmęczenie dało się odczuć dopiero po obiedzie, ale wieczorem siły wróciły. Chłopaki przygotowali materiał filmowy i zdjęcia z wyprawy na Mont Blanc. To było ukoronowanie dnia i wyzwoliło we wszystkich wiele pięknych emocji. To co przeżyli Darek, Karol i Adam z synem udzieliło się chyba wszystkim, a przecież to była tylko relacja… Darek i Adam z wielką pasją i wzruszeniem opowiadali o zmaganiach z Górą, ale też o osobistych walkach z własnymi słabościami i chyba to było najpiękniejsze, …bo przecież o to chodzi w takich wyjazdach, a nie o odhaczenie kolejnego szczytu.

Następnego dnia cała grupa udała się na skałki. Darek, Karol, Michał oraz Mariusz zakładali stanowiska wspinaczkowe na pierwszych trzech skałkach zaliczonych przez moją grupę dnia poprzedniego.

Korzystając z większego zamieszania, postanowiłam podszkolić się w asekuracji. Adam zaoferował pomoc, a Kinia oddała życie w moje ręce, godząc się na ubezpieczenie przeze mnie jej wspinaczki.

Wystartowała jak burza, a mi plątały się ręce przy wybieraniu liny, ale jakoś poszło. Gorzej było z Adamem, który wspinał się tuż po Kini. Dobrze, że nie wiedział co się tam na dole działo. Darek musiał śmiać się do rozpuku, stojąc za mną (jako asekuracja dodatkowa) bo wszystko zaczęło iść nie tak. Adam wspinał się dużo szybciej niż Kinia, a ja nie nadążałam z wybieraniem liny. Oprócz tego zacinała się w moim nowiutkim, lśniącym kubku, co potęgowało mój stres w związku z tym, że „… tam na górze jest człowiek….!!!”

Z boku sytuacja musiała wyglądać komicznie. Słyszałam jak Młody z Darkiem się rechotali, ale grunt to dobra zabawa J, choć dla mnie to był naprawdę porządny chrzest. Co innego oddać życie w czyjeś ręce, a co innego mieć je we własnych.

Poza tą przygodą, utkwiła mi w pamięci akcja Karola, który z dosłownie wielkim rozmachem wyją ostatni ekspres ze spita. Rozbujał się na linie, ryzykując porządne obtłuczenia.

Moim zdaniem taka akcja wymaga dużego zaufania do sprzętu, a ja mam na razie jedynie do ludzi, ale powoli….

Dzień był bogaty w doświadczenia, mimo że nie zaliczyłam żadnej nowej ścianki. Gdy część grupy zmagała się z grawitacją, inna część poszła do pobliskiego zamku w Bobolicach. Zwiedzania nie było, ale było miło.

Wszystko jednak ma swój koniec, więc nadszedł czas rozstania.

Z majaczącą w oddali perspektywą kolejnej wyprawy, rozjechaliśmy się każdy w swoim kierunku – dom, praca, dzieci, życie. Czas jednak szybko płynie i niepokorny duch znowu nas zawołał w góry, dziury i inne takie.