Opisy wypraw

Śladami Hrabiego Drakuli. Czyli Rumunia w sosie własnym -06.02-14.02.2009

Mariusz Wziątek.

Aktorzy: 

 Jolanta, Adam, Grzegorz, Lucjan, Mariusz, Picassa

W pozostałych rolach:
  Pani Marysia
  Góral z Harendy 
  44 dzikie psy z Rumunii
  3 oswojone pieski 
  1 szczeniak
  2 koty i 7 misek mleka
  policjant z Curtea de Argeş
  zawodnik II ligowego rumuńskiego klubu piłki nożnej
  student mechaniki z rumuńskiej polibudy
  Jajcara z rumuńskiej restauracji
  1 wilk na czworaka
  100 może więcej owieczek
  Przewodnik z krypty
  Panowie w kapeluszach
  Gentelman w skórze i jeansach z piłką do metalu w dłoni

Gościennie:
  dzika wiewióra z Curtea de Argeş
  patrol policji z Sigishoara
  słowacki policjant
  1 posiekany pomidor, podający się za rosoł

Warunki pogodowe:
  Wszystkie z możliwych w zakresie temperatur (od -4 do +15 ) gradusow tiopła

 


Dzień 1  - Piątek
  Polska
   Nidzica - Warszawa - Zakopane

   W plecaku wydawałoby się najpotrzebniejsze rzeczy, wolnego miejsca mniej i mniej. Samochód już na parkingu ekipa wyprawowa czeka. Szybki zjazd ośmio piętrową studnią i już jestem przed autem. Klapa samochodu podniosła się do góry, hmm znajomy widok auto zapakowane po brzegi szybkie rozeznanie sytuacji, optymalizacja i niemożliwe stał osie faktem. Mój plecak pośród innych. Jedziemy kierunek, Słowacja. Do celu dzisiejszej podróży, docieramy wczesnym rankiem dnia następnego, jaki to dzień ? Sobota Panie Pułkowniku!!! Harenda przywitała nas śniegiem i oblała promieniami słońca.

Dzień 2 Sobota
  Polska
   Harenda (pozdrawiamy Panią Marysię)

   Zjazd z E 7 (Zakopianka) i wreszcie upragniony wypoczynek. Wystarczy tylko odszukać: miejsce , wystarczy odkryc gdzie jest Pani Marysia i dokonać rezerwacji pokojów, choć spać i tak położymy się później. Relaksujemy się wysłuchując opowieści lokalnego Górala. Pokoik z balkonem, z balkonu zimowy widok, ośnieżony stok w całej okazałości. U nas na północy i w centrum próżno było szukać śniegu. Warto dodać, że stok na Harendzie regularnie otrzymuje homologację FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska).Teraz kiedy nocleg mamy już zapewniony, na spokojnie ustalamy plan wycieczki. Po długiej naradzie, demokratycznie cel naszej wyprawy zostaje przesunięty o kilkaset kilometrów, na wschód. W tym momencie Książe Drakula zapewne obrócił się na lewy bok. Tak, tak jedziemy do Rumunii. Wyczerpani udajemy się w kierunku swoich legowisk, przygotować się aby godnie powitać niedzelę. Warto wspomnieć, iż nawiązaliśmy znajomość klubową ze studentami z Gdyni. Zdarzył się też śmieszny incydent jednemu Garnuchowi wypadł  z plecaka pomidor, szukał go biedny przez pół wieczoru. Jakie było zdziwienie kiedy ów warzywo odnalazło się na łóżku innego Garnucha. Pomidor odnalazł się jednak został przygnieciony olbrzymim cielskiem Garnucha. Została mokra plama, dokładnie, jak w dowcipie. -Ty ketchup wstawaj idziemy!

Dzień 3 Niedziela
 

  Polska – Słowacja - Węgry - Rumunia
   Harenda - Zakopane – Łysa Polana- Poprad - 12 km od Ordea :)

      Wstawać, wstawać, przetarcie oczu, pakowanie plecaków, wsiadamy i jedziemy. Górskimi serpentynami docieramy do Łysej Polany. Tam czeka nas, "widok znajomy ten". Zaprzyjaźniony słowacki sklep tuż za ex-przejściem. Hmmm. Wypadało by go odwiedzić. Powiedzmy zobaczyć ceny strefy euro. Albowiem od 1 stycznia 2009, Słowacja należy do strefy euro. Nasze zainteresowanie wzbudziła również ścianka wspinaczkowa oraz namiastka lodowca z możliwością wspinaczki. Prawdziwa Europa. Jedziemy dalej, te widoki, 61% powierzchni Słowacji to tereny górzyste, kusi Jaskinia Bielska, jaskinia poszukiwaczy skarbów, dziś jednak nie dla nas. Albowiem nas wypatruje sam Vlad Tepes, zwany Palownikiem.
     Docieramy do Poprad-u, Bistro pod Wieżą jak zwykle kusi niezapomnianymi doznaniami smakowymi, jednak dopiero od 11. Najlepsza na świecie zupa czosnkowa oraz niebiański wyprażany ser, w słusznej porcji. Polecam. Czy kiedyś zastanawialiście się jak to jest. Obudzić się w Polsce, wyskoczyć na obiad, na Słowację, uśmiechnąć się do pięknej Pani pracującej na Węgierskiej stacji benzynowej. pstryknąć fotkę pod szyldem "au revoir" by ostatecznie wylądować w Rumunii z dwoma Garnuchami w pokoju:). Otóż czytajcie dalej.
     Jedziemy i jedziemy, krajobrazy przewijają się, zmienia się karnacja ludzi, zmierzających niby bez celu poboczem drogi. Kto spał ten spał. Dzień chylił się już ku końcowi. Tej nocy przygarnął nas Motel Restaurant, Mini Paradise, około 12 kilometrów od miejscowości Ordea jadąc w kierunku Cluj-Napoca. Jak to było? Zwyczajnie, Camera dubla, Camera tripla. Dla ciekawskich podaję adres witryny internetowej motelu: http://www.miniparadis.ro . Uradowani udaliśmy się do naszych "Camer". W pokoju nie było kamer, zastaliśmy tam leżącego na łóżku pilota. Do telewizora, ale to już zupełnie inna historia. Tak na poważnie warunki lokalowe pierwsza klasa, aż szkoda było wchodzić w tych brudnych buciorach. W motelu, Grzegorz nauczył nas jak włącza się telewizor bez użycia pilota lub batona "Power", zwyczajnie siłą perswazji „trrzzzzyyyy”
 

 Dzień 4 Poniedziałek
  Rumunia (rum. România)
     cel Sighişoara - miejsce urodzin Vlada

 

     Znowu wstajemy wcześnie, małe pakowanko i zwarci i gotowi aby zobaczyć miejsce gdzie Vlad się urodził. Decydujemy się nie jeść śniadania aby nie opóźniać. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć z rumuńską budką telefoniczną i polem naprzeciwko motelu. Widok dosyć smętny - gdybym miał popełnić samobójstwo i miałbym wątpliwości pojechałbym spojrzeć na nie jeszcze raz.
      W trakcie podróży narodził  się pomysł wstąpienia gdzieś na kawę. Pierwszy napis bar i skręcamy. W środku zaskoczenie - godzina 11.00 rano, sala na 200 osób wszędzie porozkładane sztućce - czyżby skromne cygańskie wesele miało się kroić ? Otóż nie - chyba u nich zwyczaj że sala wygląda na pełniejszą gdy na każdym stole talerz leży. Prosimy kelnerkę - kilka słów po polsku i angielsku aby upewnić się że dalsza rozmowa na migi się jednak i tak odbędzie. Słowo kofi jest jednak uniwersalne. Do tego liczba palców jednej ręki i już po chwili nasza piątka pije kawę.
     Ktoś postanowił jednak skosztować rosołu. Słowa kurczak, chicken, rósół powodują jednak u kelnerki coraz to zabawniejszy wytrzesz oczu. Mariusz jednak nie poddaje się. W rumuńskim menu znajduje coś co zaczyna się na Rosss... - to na pewno musi być rosół. Chwila upewnienia - tzn pokazanie kelnerce gestu kogoś jedzącego łyżką, powtórzenie słów rossi rosół nam nam i  co prawda nieco zdziwiona idzie realizować zamówienie. Po krótkiej chwili wkracza dumnie niosąc salaterkę z ...
... pokrojonym pomidorem. UPS.... to jednak nie była strona z zupami. Ale na szczęście następna była. Pozostała czwórka po chwili pałaszowała rumuńskie przysmaki.
Mijamy kolejne rumuńskie wsie i miasteczka. Zaskakuje ilość chcących jechać na stopa. Niestety nam samym z tyłu ciasno i padają pierwsze propozycje zostawienia kogoś - rozpychając się wzajemnie szukamy osoby która wyglądem, zachowaniem najbardziej pasuje do Rumunii i nie zepsuje pejzażu...
Radośnie reaguję gdy widzę cyganów w ogromnych czarnych kapeluszach rodem z filmów Kusturicy. Udaje się nawet zrobić zdjęcie. Dosyć charakterystyczne są także "pałace" - ogromne wielopiętrowe wille z dachami zrobionymi w stylu średniowiecznych zamczysk z jedną różnicą - tu dachy zrobione są z aluminium.
Mijamy wsie i miasteczka, wjeżdżamy w pasmo górskie. Mimo smutnej zimowej pogody bez śniegu widoki są wspaniałe. Zatrzymujemy się na odludziu zrobić zdjęcie. W ciągu kilku chwil na odludziu pojawia się pies, zaraz następny i jeszcze jeden. Skąd się kurde one tu biorą ?
     Dojeżdżamy do miasta Sighişoara. Tu narodził się Vlad Tepes zwany Palownikiem. Znajdujemy motel w centrum, zrzucamy bagaże i jeszcze tego wieczoru idziemy tropem transylwańskiego krwiopijcy. Podziwiamy miasto nocą z góry. Otoczone wzgórzami wygląda niesamowicie. Czuje się w powietrzu opowieści Stokera. Wracamy do naszego kwaterunku. Kosztując rumuńskich lanych smakołyków z pobliskiego sklepu podziwiamy pracowitość Rumunów, którzy nawet o północy nie przestają robić remontu (na "recepcji"motelu !!!). Idziemy spać, Mariusza dopada insomnia - idzie w miasto, reszta zasypia przy nastrojowym akompaniamencie wiertarek.




 Dzień 5 Wtorek

  Rumunia (rum. România)
     cel  zamek Bran - to tu wg. Stokera miała miejsce siedziba Draculi

 

     "Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda ...", nam szkoda Mariuszowi nie bardzo, z trudem go dobudzamy. Idziemy szukać miejsc pachnących Vladem. Pamiątkowe zdjęcia na mieście i jedziemy do kolejnego miejsce związanego z Palownikiem. Tym razem Bran. Zamek, który jako pograniczna twierdza nie był raczej wg. historyków miejscem twierdzy Vlada. Legenda jednak działa a my musimy to zobaczyć.
    Dojeżdżamy na miejsce - typowe miejsce pod publikę okazuje się. Bilety wstępu nawet w zimę, tłumy gadżeciarzy pod zamkiem sprzedających chińszczyznę. Zwiedzamy zamek - obecnie muzeum i kupujemy widokówki. Zaskoczeniem jest że w pobliskim kantorze można wymienić polskie złotówki. Na parkingu Mariusz karmi dzikie psy bułkami. Lucjan głośno protestuje - gdyż słyszał o psach i ich zachowaniu względem ludzi w Rumunii wcześniej. Mariusz na razie nie wierzy ...
Po kliku godzinach podróży droga, na której zamiast dziur w asfalcie zostały raczej w niektórych miejscach ślady asfaltu dojeżdżamy do Curtea de Arges. Piękne miejsce z historycznym monastyrem. Już niedaleko do prawdziwego zamku Władka Krwiopijcy. Ale zaczyna być ciemno. Znajdujemy kwaterunek i idziemy na kolację. Próbujemy zgadnąć co kryje się pod słowem wyglądającym na "danie dnia". Pani mówi do nas przekonująco "no inglisz" po chwili na próby skomunikowania dodaje "noł cziken, noł pork", chwilka zastanowienia chyba znajduje odpowiednie słowo i uśmiecha się do nas mówiąc "suprajs". No tak suprajs. motyla noga, my też nie wiedzieliśmy jak po angielsku będzie baranina. W sumie mogła zabeczeć ;). Ogólnie - smakuje tylko Lucjanowi który polubił to już wcześniej niegdyś u krymskich Tatarów. Reszta z suprajsu nie jest zadowolona. Wracamy do pokoi. Widok przykuwa obwieszone czosnkiem i cebulą wejście na piętro... - czyżby czegoś się obawiali ?
Znów zasypiamy. Mariusz wyspał się w trasie i głodny wrażeń idzie w miasto. Niestety stado dzikich psów nie wiedzieć czemu  wydaje się na niego polować. Pół godzinki na drzewie i proszę, zatrzymał się przejeżdżający samochodem lokalny policjant z kolegą. Podwieźli go do motelu wcześniej obwożąc po mieście i zapraszając do lokalnej knajpy. Prezentujemy poniżej historyczną wymianę zdań będącą początkiem przyjaźni polsko-rumuńskiej:
- nikrt kszzhhwtwt rtrtrt ?
- ajem no spiking rumunian
- hej men ! Łot a ju duing on de tri ?
- (chwil konsternacji i odpowiedź) hał hał
... a reszta spokojnie śpi w tym czasie ... 



 Dzień 6  Środa

  Rumunia (rum. România)
     cel  zamek Poienari - prawdziwa siedziba Władka 

 

     Rano budzi nas o dziwo znów remont, tym razem balkonu. Taki obyczaj chyba w motelach rumuńskich. Na zegarku 6 rano. Budzimy się i zbieramy. Mariusz po nocnej przygodzie znów nie chce wstać. Wstaje jakby miał do pracy a tu urlop. Opowiada nam przez sen o nocnym wypadzie. Brzmi nieprawdopodobnie, oglądamy zdjęcia na aparacie.
      Nastawiony GPS w samochodzie na Poienari i w drogę. Najpierw po drodze mijamy "babę z czosnkiem" - kobiecina obwieszona czosnkiem bardziej niż rosyjski generał orderami. Radości nie ma końca. Niestety nikt nie zrobił zdjęcia.
      Zajeżdżamy do monastyru, kupujemy bilety i wchodzimy. Pierwsza wita nas wiewiórka ale zmyka szybko między drzewami, my wchodzimy do świątyni. Zaskakuje nas nieco obrządek, kilku kapłanów występuje z długim czymś u szyi co wygląda jak pasek dywanu, pod paskiem kryją głowy wierni. Dziwnie to wygląda, dla nich dziwnie wyglądamy my. Wychodzimy i w drogę.
      Przejeżdżamy przez wioski, wymijamy chłopa jadącego bryczką zaprzężoną w bawoły (lub coś podobnego mającego rogi po minumum pół metra). Mijamy przejechanego psa, nikt nie zwraca uwagi na to w Rumunii, ale Mariusz pomny nocnych przygód nerwowo chichocze. Wjeżdzamy w miasto. GPS radośnie oznajmia że jesteśmy na miejscu. Zamiast ruin zamku na odludziu widzimy osiedle domków jednorodzinnych. Chwila skupienia na mapach i okazało się że zamiast na północ pojechaliśmy na zachód. No cóż - 30 km spowrotem i 30 do góry.
       W końcu dojeżdżamy, z daleka widać wysoką górę strzeżącą szlaku przy rzece Arges, a na niej ślady zamku. Okazuje się że na miejscu jest hotel - restauracja. Obok tuż rodzielnia elektryczna i schody prowadzące do zamku. Witają radośnie też nas lokalne dzikie psy w liczbie 3 sztuk i jak się okazało odprowadzają nas prawie na samą górę. Najszybciej zrezygnował najstarszy. Najmłodszy pełen werwy opuścił nas tuż pod zamkiem. Dziś nic i tak nie dostały od turystów.
       Pamiątkowe zdjęcia i kawa w restauracji. Okazuje się że mają talerze z podobizną Vlada. Jeden udaje się odkupić. Postanawiamy powrót do domu. Późnym wieczorem zatrzumujemy się w miejscowości turystycznej - wokól otaczają puste o tej porze roku motele i inne podobne przybytki. Tego wieczoru pilnie zwiedzamy rumuński bar klasy C ... Jak się okazuje mamy coraz większą wprawę w rumuńskim, kamera doble, kamera triple, uno bere, tres bere - rozumiemy się doskonale ;)


 Dzień 7  Czwartek

  Rumunia (rum. România)
     cel  Polonia 


 

     Rano tym razem nikt niczego nie remontuje w moteliku. Obudzeni bez emocji wracamy do kraju. Z nami nadciąga zmiana pogody. Jedziemy dosłownie z chmurą śniegową. Wszędzie gdzie się pojawiamy wygląda jakby przed chwilą zaczęło padać. A jedziemy już kilka godzin.
      Budze się podczas jazdy, patrzę wszyscy smacznie śpią, Jola która akurat była kierowcą również. Budzę ją, gdy na zakręcie zaczęliśmy wjeżdżać na drugi pas. No cóż zaczęło się robić niebezpiecznie. Ale szybka zmiana operatora kierownicy i podążamy dalej. W przydrożnym barze zostajemy lekko chyba okantowani na kilka pozycji, ale za późno już nie wracamy. Trzeba zwracać uwagę szybciej.  Robimy "pamiątkowe" zakupy w hipermarkecie Tesco nieopodal granicy. Mijamy bez emocji granicę, Wjeżdżamy do Węgier. Podróż aż do Słowacji upływa spokojnie, tylko słowacki policjant chce nam wręczyć mandat za jazdę pod zakaz. Kończy się na upomnieniu "znaki takie same jak u Was". Nad ranem powrót do Zakopanego. Drakula mamy nadzieję został w Rumunii...